Zatoka nad rzeką San
To były wakacje tego roku .Łowiłem dopiero około 3 miesięcy, więc moje umiejętności nie były dobre . Wyrobiłem kartę wędkarską i wydałem na nią wszystkie moje oszczędności. Chodziłem łowić nad San kolo mostu. Łapałem tam świnki. Miesiąc wakacji spędziłem na tego typu łowieniu. Pewnego razu w domu mojej cioci powiedziałem, że idę na ryby. Usłyszał to wujek i podszedł do mnie, spytał czy łowię. Odpowiedziałem ze próbuje i nawet mi to wychodzi. On odparł ze łowi od dziecka, trochę się zdziwiłem bo nic nie wiedziałem o tym. Powiedział ze kiedyś mnie zabierze na zatokę na rzece san do Międzybrodzia oddalonego o 3 kilometry od Sanoka. Bardzo się ucieszyłem, i czułem niewiarygodne podniecenie.
Przez kolejne dni łowiłem na swoim standardowym miejscu. Kiedy nadeszła sobota wstałem o godzinie 6 rano zjadłem śniadanie i jak najprędzej zapakowałem sprzęt wędkarski. Mój sprzęt to bardzo stara wędka teleskopowa i w miarę dobry kołowrotek z szwankującym hamulcem. Spakowałem kanapki do plecaka które zrobiłem dzień wcześniej, żeby rano nie trącić czasu, spławiki, haczyki, śruty wędkarskie oraz przypon. Powiedziałem rodzicom ze idę i wyszedłem z domu. Pojechałem rowerem na drugi koniec Sanoka do wujka.

Kiedy zapukałem do drzwi i czekałem przez długi czas nikt nie otwierał czułem rozczarowanie, ponieważ tłumaczyłem sobie to że pojechał beze mnie. Jednak sytuacja była wiele gorsza otworzył mi w piżamie dopiero co wstał i nie wybierał się na ryby. Powiedział, ze na ryby jedzie ale pod wieczór. Wiec nie miałem nic do roboty, jak u niego zostać i czekać na godzinie 16:00. Przez ekscytacje każda minuta trwała jak godzina. Wreszcie nadeszła upragniona pora pojechaliśmy na zatokę samochodem. Kiedy znaleźliśmy się nad woda nurt był wiele wolniejszy niż w Sanoku. Woda była głęboka. Nie widziałem co tam może się czaić. Zarzuciłem wędkę i czekałem do wieczora, było może dwa brania.
Jedno z brań było bardzo silne ale gdy wyciągałem z wody tajemnicza rybę to się rozczarowałem bo to była 23 centymetrowa plotka. Następnie zarzuciłem wędkę nieco dalej po nie całej godzinie zaczęło cos podtapiać spławik patrzyłem uważnie na niego nagle poczułem gigantyczne szarpniecie. Wujek krzyknął do mnie ,,tnij” co miało oznaczać zacięcie wędki. Gdy to uczyniłem poczułem niewyobrażalne ciągniecie. żyłka z kołowrotka uciekała jak opętana w końcu kołowrotek się zaciął i urwał się słaby przypon. Wróciłem ze skwaszona mina do domu. Opowiedziałem wszystko rodzicom a oni ze mnie pocieszali. Następnego dnia wyprosiłem wujka o wyjazd. Ponownie w to samo miejsce. Zgodził się bez problemu. Zdarzyłem zrobić sobie tosty na wyjazd i kupiłem nowy przypon. O tej samej godzinie co w poprzedni dzień, wyruszyliśmy. Spytałem się wujka czy mogę przełożyć sobie jego kołowrotek do mojej wędki, powiedział ze tak. To też uczyniłem. Kiedy byliśmy nad łowiskiem to zarzuciłem razem z wujkiem na grunt następnie czekaliśmy aż jakaś z podwieszek podejdzie do góry. Nic się nie działo aż tu nagle podwieszka wujka podskoczyła strasznie do góry. Wujek zaciął, ale powiedział że nic nie ma na haczyku. Trochę się zdziwiłem, zwinęliśmy sprzęt i pojechaliśmy.

W domu długo myślałem o tych dwóch bardzo dziwnych wydarzeniach, myślałem tak skoro na spławik się nie udało, na grunt tak samo, to może spinning. Kiedy się obudziłem, zjadłem śniadanie i poszedłem do sklepu wędkarskiego kupić kołowrotek na który dostałem pieniądze od rodziców, a za resztę kupiłem dwanaście 2,5 centymetrowych twisterów. Pani dobrała mi ciężar główki do nich. Kupiłem także fluorocarbon oraz krętliki. Kiedy powiedziałem wujkowi na co mam zamiar łowić to się roześmiał. Powiedział, że pod wieczór po mnie przyjedzie i pojedziemy na ryby. Mój tata był chętny by pojechać z nami do Międzybrodzia i łowić ryby. Wujek z moim tata łowili na grunt a ja nieco dalej na spinning wiedziałem, że ta metoda może okazać się ostatnią deską ratunku.
Po około trzydziestym rzucie poczułem jak ryba skubała przynętę wiec zaciąłem co było wspaniałym trafem nagle czułem jakby na drugim końcu żyłki niewiarygodny opór. Wujek z tatę przybiegli do mnie i patrzyli jak walczę z tym potworem. Po piętnastu minutach holu wyciągałem gigantyczną brzanę. Brzana miała 57 centymetrów i ważyła grubo ponad 3 kilogramy. Tata i wujek byli ze mnie dumni. Wujek wyczyścił rybę na miejscu i zabrałem ją do domu. Mama pytała się kto to złowił, odparłem ze ja. Trochę niedowierzała, ale tata potwierdził i poprosiłem żeby zrobiła z niej mielone jutro na obiad – zgodziła się. Powiedziała że za takie polowy kupi mi wędkę spinningowa i zestaw przynęt. Za dwa dni dostałem te wspaniale rzeczy. Od tego razu zaczęła się maja przygoda ze spinningiem, ta metodo złowiłem już nie jednego szczupaka i okonia a także brzane, klenia i pstrąga który stal się moja ulubiona rybom, ale to inna historia. Odtąd z wujkiem jeżdżę na Zalew Soliński oraz na inne stawy, czasami odwiedzam to jakże wspaniale łowisko na Sanem. Wujek także przezuci się na łowienie na spinning. To była wspaniała wakacyjna przygoda. Nie zapomną tego do końca życia. Może to nie jest podnosząca ciśnienie historia, ale ważne ze prawdziwa. Tylu wędkarskich emocji jeszcze nie miałem. Myślę ze kiedyś spotka mnie jeszcze większa wędkarska przygoda. Pozdrawiam. Jak to mówią wędkarze ,,Połamania kija” !!! Na koniec przygody postanowiliśmy posprzątać okoliczne krzaki ze śmieci – niestety uzbierało się ich bardzo, bardzo dużo…
